Andaluzja. W krainie gór i oliwnych sadów.

Andaluzyjskie impresje


Hiszpański temperament
Andaluzja, to ojczyzna flamenco, flamenco zaś, to temperament. Mieliśmy przyjemność słuchać muzyki w wykonaniu zarabiających na ulicy, czy w restauracji grajków, jak i amatorów grających dla przyjemności, podziwialiśmy tańczący przy wtórze kastanietów i gitary sobowtór Carmen na Placu Hiszpańskim oraz śpiewaka, który stanął kilkanaście metrów od restauracyjnych stolików i śpiewał a capella swą tajemniczą pieśń, nie żądając nic w zamian, dla samej przyjemności swojej i słuchaczy, a także tańczyliśmy wraz z rodowitymi Hiszpanami na ich weselu oraz byliśmy świadkami ognistej dyskusji. Ktoś powiedział, że im bardziej na południe, tym gorętsza krew – nasze pobieżne obserwacje zdają się potwierdzać tę regułę, a muzyka flamenco jest piękna sama w sobie. Z charakterem południowców współgra zapewne ich styl życia – bardzo rzadko spotyka się otyłych mieszkańców Andaluzji, co w tańcu na pewno nie przeszkadza.



Woda
Pierwsze wrażenie może być mylące. Jeśli deszcz nie pada przez kilka miesięcy, to powinno być mega sucho. I jest, ale na powierzchni. W miasteczku Cabra [koza], w którym mieszkaliśmy, wody nikt nie oszczędza, mało tego: spacerując wieczorem bocznymi ulicami można usłyszeć, jak kanałami płynie szumiący strumień, i nie są to ścieki, bo pod miasteczkiem przepływa podziemna rzeka, z której ludzie czerpią od zawsze i do woli. To jeszcze można zrozumieć, ale często spotyka się źródła w miejscach nieoczekiwanych, np. na szczycie Virgen de la Sierra, gdzie na dziedzińcu klasztoru pluszcze fontanna, czy pod masywem Torcal de Antequera, tuż pod chmurami, gdzie źródło krystalicznie czystej wody czeka na podróżujących przez przełęcz.
Patrząc z góry na podmiejską zabudowę widzimy przy każdym prawie domu basen, i nie są to oczka wodne, zaś w małej Cabrze jest zespół basenów, którego nie powstydziłoby się żadne uzdrowisko.
Turysta nie zważa na upał, bo czas nagli - w odróżnieniu od Hiszpana, dla którego sjesta, to czas święty a „mañana” [jutro] jest często używanym słowem, więc musi pić. Z pomocą przychodzą uliczne ciurkadełka z wodą pitną: mini fontanny i bardziej oszczędne półautomatyczne krany. Tak więc żadnego uzdatniania, chloru i takie tam. Dzięki ci, Andaluzjo.



Miasteczka
Główne drogi omijają małe miasteczka [obwodnice wymyślili zatem inni], a ich zabudowa jest gęsta. Cień i żaluzje, to dwaj przyjaciele Hiszpana, stąd zapewne budowano wąskie uliczki, by padający cień chronił jak największą powierzchnię ulicy, a nawet sąsiednie domy. Ochronie służą też wewnętrzne dziedzińce [patia], często przysłonięte z góry rozpiętym płótnem, oraz pięknie dekorowane w stylu mauretańskim przedsionki. Wędrując takimi uliczkami, z dala od tłumu turystów można zaglądać do wnętrza domów i podziwiać ich piękno. W Sewilli jest nawet organizowany w maju, gdy miasto wybucha kwieciem, konkurs na najpiękniejsze patio - otrzymujemy mapę, zwiedzamy, podziwiamy i głosujemy. Większość z tych które mogliśmy obejrzeć wyglądała, jakby Arabowie wywędrowali stąd wczoraj. I większość oglądaliśmy przez kraty, bo domy w Andaluzji są okratowane, zazwyczaj artystycznie, ale świadczy to pewnie o braku zaufania.
Kilkusetletnia historia miasteczek, to norma, a jeśli uwzględnimy fakt, że tu nie było niszczącej wojny, więc zabytki spotykamy co krok. A to zameczek zbudowany przez Maurów, a to dom, w którym mieszkała sława z XVI wieku, a to kościół.
Kiedyś Hiszpania była ultrakatolicka, więc w każdym miasteczku jest kilka kościołów, ale zwykle tylko jeden ksiądz, który odprawia dwie msze niedzielne przy nikłej frekwencji.



Wieczorne życie
Życie zaczyna się na emeryturze, a życie mieszańca Andaluzji po 22.00. Bary i restauracje otwierają swe podwoje o godzinie trzynastej, kiedy w jadłospisie znaleźć można menu dnia. O szesnastej kuchnia kończy pracę, by ponowić wydawanie posiłków wieczorem. Wówczas ceny tych samych potraw są o wiele wyższe, a Hiszpanie rozpoczynają biesiadowanie. Wydawałoby się, że Hiszpanki nie gotują, bo w samej Cabrze, miasteczku, które obeszliśmy w 3 godziny jest ponad 20 restauracji i barów, od maleńkiego, serwującego pieczone kurczaki, pieczywo i jakieś roślinne dodatki, po wykwintne, pewnie z gwiazdkami i kosmicznymi cenami. Ale na rybnym targu, gdzie tzw. owoce morza o mackach i wyłupiastych oczach spoczywały w wielkich stosach, ruch był wielki, stąd wniosek, że kwitnie również domowe gotowanie. Andaluzja jest jednym z najbiedniejszych regionów Hiszpanii, tak więc nie wszystkich stać na codzienne jadanie poza domem.



Jak to turyści chcieliśmy popróbować miejscowej kuchni.
Gazpacho – andaluzyjska zupa pomidorowa z dodatkami innych warzyw podawana jest na zimno, bez gotowania. A i przepis pewnie jest prosty: wrzuć, zmiksuj, poprósz zielonym, podaj.
Ryby wszelakie, od malutkich, nabitych na szaszłyk, po duże dzwona tuńczyka, pyszne, świeże – wszak Morze Śródziemne i Atlantyk są o rzut kamieniem.
Owoce morza, plastry kałamarnic w panierce – to jeszcze ujdzie, krewetki – dużo zabiegów, mięsa mało, jakieś niby robaczki, z oczkami skierowanymi na konsumenta, najczęściej z makaronem – broń Boże. Ogólnie, według mnie mocno przereklamowane.
Wołowina i wieprzowina, królik i koza, czyli to wszystko, co da się zjeść przyrządzone w sposób klasyczny, a podane czasem dość oryginalnie.

A wszystko to podlane i przygotowane na oliwie, popite miejscowym, czerwonym winem, pod słońcem Andaluzji. "Niech nasze smaki pozostaną z Wami" – to hasło reklamowe pasuje jak ulał do andaluzyjskiej kuchni.





Jesień w Andaluzji też jest ponoć piękna, a bilety tanie.
Wyruszajcie


I. Iberowie, Maurowie i inni, czyli początek opowieści
II. Krajobrazy Andaluzji - z okien samochodu i nie tylko
III. Miasta wpisane w historię



Copyright: D&W Salamon. Cieszyna 2016